Polka pokonała światową elitę. Zdradza receptę na sukces
Mój powrót do sportu wyglądał tak, że na początku sierpnia pomyślałam, że chcę już wrócić do szermierki i tego samego dnia poszłam na trening. Takie decyzje trzeba podejmować szybko, żeby się nie zdążyło pomyśleć, że jednak lepiej jest jeszcze posiedzieć w domu – mówi brązowa medalistka zawodów Pucharu Świata w szpadzie Aleksandra Jarecka.
- Po dwuletniej przerwie macierzyńskiej Aleksandra Jarecka wróciła do szermierki i zajęła 3. miejsce w Pucharze Świata
- Nie wiedziała czego się spodziewać, ale każdą walkę traktowała indywidualnie, co dało znakomity efekt
- Jarecka pokonała po drodze kilka rywalek ze światowej czołówki
- Mimo porażki w półfinale, Jarecka była zadowolona ze swojego występu i powiedziała, że nie odczuwa dwuletniej przerwy w karierze
- Jarecka na razie skupia się na walkach indywidualnych
WOJCIECH OSIŃSKI: W sobotnim Pucharze Świata w szpadzie zajęła pani trzecie miejsce, pokonując po drodze kilka rywalek ze ścisłej światowej czołówki. A przecież to był pani pierwszy turniej międzynarodowy po dwuletniej przerwie macierzyńskiej. Z jakimi emocjami przystępowała pani do zawodów w Legnano?
ALEKSANDRA JARECKA: Zupełnie nie wiedziałam czego się spodziewać. Wznowiłam treningi bardzo niedawno, bo dopiero w sierpniu, ale przyznaję, że przez te trzy miesiące naprawdę dużo pracowałam z moim trenerem Radosławem Zawrotniakiem i dobrze mi szło. Pierwszy start miałam w październikowym Pucharze Polski i on mi się bardzo przydał, bo pokazał, w którym miejscu jestem i czego mi brakuje. Jednak Puchar Świata to sprawdzian na najwyższym poziomie i trochę niepewności co do mojej dyspozycji było.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
W którym momencie turniej w Legnano zaczął zaskakiwać nawet panią?
Od samego początku po wyjściu z grupy. Nie nastawiałam się na dojście do którejś konkretnej rundy, nie miałam założeń wynikowych, nie patrzyłam w turniejową drabinkę. Skupiałam się na każdej kolejnej walce i takie podejście dało znakomity efekt.
W części eliminacyjnej pokonała pani Czeszkę Katerinę Saligerovą, Japonkę Hanę Saito i koleżankę z kadry Kamilę Pytkę – wszystkie po 15:11. Ale prawdziwa zabawa zaczęła się od 1/32 finału. Najpierw 15:9 z numerem 2 światowego rankingu Vivian Kong z Hongkongu, potem 15:10 z turecką mistrzynią świata kadetek z 2022 roku Aleyną Erturk, 15:12 z mistrzynią olimpijską i świata w drużynie Estonką Iriną Embrich, a w ćwierćfinale odprawiła pani 15:14 indywidualną mistrzynię olimpijską z Tokio Chinkę Sun Yiwen. Który z tych triumfów ceni pani najwyżej?
Tak jak pan mówi, każda z tych zawodniczek stanowi absolutny światowy top, więc wszystkie te pojedynki były dla mnie równie ważne. Najważniejsze było co innego – świadomość, że po tak długiej przerwie jestem w stanie nie tylko równorzędnie rywalizować z takimi rywalkami, ale też je pokonywać. Jasne, już na starcie z Kong wychodziłam nastawiona mentalnie na zwycięstwo, ale nie wiedziałam jeszcze, czego się po sobie spodziewać. Później z każdą pokonaną przeciwniczką moja pewność siebie rosła.
To wszystko działo się jednego dnia. W półfinale ze Szwajcarką Pauline Brunner zabrakło już sił?
Nie, byłam dobrze przygotowana fizycznie. Przyznam szczerze, że w ogóle nie odczuwam, iż miałam dwuletnią przerwę, choć oczywiście przez pierwszy miesiąc treningów było ciężko. Brunner zaskoczyła mnie na początku walki i to zaważyło na jej dalszym przebiegu. Nie zdołałam już odrobić tych strat.
Skończyła pani na trzecim miejscu, czy zatem wobec tak dobrego występu i zapasu sił nie było tematu, żeby w niedzielę wystąpiła pani w drużynówce?
Nie, a powód był prozaiczny – już wcześniej miałam wykupiony bilet na powrót do Polski, więc nie byłam brana pod uwagę do turnieju drużynowego. Ale też nie ma co się dziwić, to przecież był mój pierwszy start po długiej przerwie.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
Była pani w podstawowym składzie naszej szpadowej drużyny podczas igrzysk w Tokio. Rozumiem więc, że w planie ma pani powrót nie tylko na wysoki poziom indywidualny, ale też do turniejów drużynowych. Paryż już za rok...
Nie wybiegam myślami tak daleko. Na razie skupiam się na tym, żeby jak najlepiej walczyć. Zobaczymy co z tego wyjdzie.
Decydując się na rozbrat z szermierką po Tokio, zakładała pani powrót właśnie po dwóch latach, po innym czasie, a może... wcale?
Na pewno nie brałam pod uwagę przerwy krótszej niż dwuletnia i powrotu zanim mój synek nie skończy roku. A tak naprawdę, na początku tej przerwy w ogóle nie myślałam o powrocie, bo miałam osobiste plany, inne priorytety i nie wiedziałam, jak się życie potoczy. A mój powrót do sportu wyglądał tak, że na początku sierpnia pomyślałam, że chcę już wrócić do szermierki i tego samego dnia poszłam na trening. Takie decyzje trzeba podejmować szybko, żeby się nie zdążyło pomyśleć, że jednak lepiej jest jeszcze posiedzieć w domu.