Sto lat temu w „PS”. Wyczynowy sportowiec wojskowy i publiczność nieprzyzwyczajona do przelewu krwi
Boks, szermierka, jeździectwo i wiele innych dyscyplin – bez wojska nie byłoby sportu w Polsce, albo przynajmniej miałby dużo, dużo trudniej. I sto lat temu i teraz. "Publiczność, aczkolwiek nieprzyzwyczajona do przelewu krwi z nosa zachowywała się mężnie i grzecznie" – pisał "Przegląd Sportowy" o zawodach bokserskich w Warszawie. Sądząc z aplauzu publiczności, recenzyj prasowych i żywego zainteresowania w szerokich kołach młodzieży, boks – benjaminek polskiego sportu, zdobędzie wnet popularność niemniejszą od futbalu – przewidywaliśmy w styczniu 1924 roku.
Dalszy ciąg materiału pod wideo
„Przegląd Sportowy” sto lat temu bardzo słusznie zauważył, że walki bokserskie w naszym kraju mają bardzo duży potencjał. Nie chodzi nam jednak o pionierskie czasy tej dyscypliny w Polsce i kolejne lata rozwoju, lecz… o sport w wojsku. Bo na początku stycznia w naszej gazecie opisane zostały dwie sportowe imprezy, które odbyły się w stolicy. Obie zorganizowane zostały przez wojsko. Pierwsza w boksie, a druga w szermierce, a ponieważ boks – gdy już brakuje innych zamienników – nazywany bywa „szermierką na pięści”, oba elementy bardzo ładnie ze sobą korespondują, jako części składowe tego, co świadczy o właściwym przysposobieniu wojskowym.
Oczywiście nasze stwierdzenie, że umiejętność walki na pięści stanowi, stanowił lub powinien stanowić element wyszkolenia żołnierza, należy potraktować z przymrużeniem oka. Nie da się jednak zaprzeczyć, że dla rozwoju boksu w wydaniu naprawdę sportowym, olimpijskim właśnie wojskowi mieli poważne zasługi. Bo boks w początkach lat 20. nie był czymś, co odkrywano jako zupełnie nowe zjawisko. „Przegląd Sportowy” od samego początku istnienia pisał o – zawodowych – mistrzach bokserskich z Francji, Anglii lub Stanów Zjednoczonych, a także wspominał o tym, co mogła oglądać polska publiczność. Były to jednak serie walk urządzanych za pieniądze, które miały w sobie coś jarmarcznego lub cyrkowego – zresztą cyrkowe areny były tymi miejscami, gdzie publiczność ciągnęła na oglądanie boksu lub zapasów. Walki takie nie miały jednak tego charakteru, jakie powinien mieć boks zgodny z regułami olimpijskimi.
- Czytaj także Trenuje do igrzysk tuż przed porodem. "Internet będzie huczał? To tylko dodatkowa zaleta" [WYWIAD]
Opisywany w styczniu 1924 roku turniej zorganizowali major Bobrowski i rotmistrz Mryc „przy wybitnym współudziale kapitana Barana tudzież porucznika Berskiego i porucznika Laskowskiego”, a powodem jego organizacji było zbieranie pieniędzy na Fundusz Olimpijski, który za cel stawiał sobie zgromadzenie środków na wysłanie naszych sportowców do Paryża. W tekście z 1924 roku jest zresztą wyraźnie podkreślone, że zarówno major, jak i rotmistrz należą do zarządu tego funduszu, a współorganizowana przez nich „pierwszorzędna atrakcja sportowa” nie jest wcale pierwszą.
Strona sportowa zawodów była bez zarzutu. Kpt. Baran w krótkim wykładzie zaznajomił widzów z przepisami bokserskimi, a por. Berski i Laskowski demonstrowali sposoby wykonywania ciosów prawidłowych, szczególnie skutecznych, i zabronionych. Publiczność bardzo prędko pojęła o co chodzi i nie długo było czekać, jak gwizdała na zapaśnika, który atakował przeciwnika z tyłu. Pozatem, aczkolwiek nieprzyzwyczajona do przelewu krwi z nosa, zachowywała się mężnie i grzecznie, chętnie stosując się do życzenia sędziów, którzy prosili o nieaplaudowanie bokserów w czasie walki.
• Zobacz i posłuchaj: Najnowszy podcast "Przeglądu Sportowego" - Był sobie piłkarz
Ulubieńcem publiczności został mistrz armji Junosza (74 kg.), który w trzeciej rundzie sknokautował Miazia, ważącego 80 kg. Dzięki tej niedopuszczalnej różnicy wagi atletycznie zbudowany i muskularny Miazio miał wielką przewagę w pierwszej rundzie nad wyższym wprawdzie lecz szczuplejszym i o typowej budowie boksera Junoszą. W drugiej rundzie udało się Miaziowi powalić nawet przeciwnika na ziemię, ale pod koniec rundy począł widocznie słabnąć. W trzeciej rundzie Junosza przeszedł niespodziewanie do ataku, lecz wnosząc z zasobu sił żywotnych Miazia i jego energicznych kontrakcyj – wynik zapowiadał się remisowo. Nagle Miazio rzuca się na Junoszę i zadaje mu gwałtowne uderzenie w szczękę. Junosza wykonywuje błyskawicznie unik i wykorzystuje impet przeciwnika, trafia go z kolosalną siłą sierpowym z lewej w szczękę. Olbrzym podnosi obie dłonie do twarzy, chwieje się i pada na arenę. Publiczność wstaje z miejsc. Sędzia przyskakuje do leżącego i liczy głośno sekundy: pięć, sześć, siedm, ośm… wreszcie daje znak, walka skończona. Brawom niema końca. Junosza rzuca się do przeciwnika, podnosi go i sadowi na krześle. Po chwili Miazio wstaje z miną, zdającą się wyrazić pytanie: „co tu się działo przed chwilą?.
- Zobacz także Wszystko o 89. Plebiscycie "Przeglądu Sportowego"
Tem wspaniałem zwycięstwem podbił Junosza całą publiczność. Obok niego podobał się Ertmański, który posiada niezwykłą siłę uderzenia. Małymi i nieznacznymi ciosami raz po razu walił z nóg wyższego od siebie i bezsprzecznie rutynowanego Rządkowskiego i pewnie zakończył walkę knokautem w pierwszej rundzie – pisał „PS” w styczniu 1924 roku, wymieniając znakomite (w późniejszym czasie) osobistości polskiego boksu i nie tylko jego.
Władysław Miazio wziął udział w turnieju bokserskim, ale zajmował się przede wszystkim zapasami, a także podnoszeniem ciężarów. W tamtym czasie i boks, i zapasy w Polsce organizowali ludzie zrzeszeni w Polskim Towarzystwie Atletycznym. Urodzony w 1900 Miazio zapasami zajął się… w szkole podoficerskiej w Dęblinie. Jako zawodnik nie miał wielkich sukcesów, ale później stał się jednym z najważniejszych trenerów zapasów w Polsce, pracował w Radomiu, gdzie od lat odbywa się jego memoriał.
Wiktor Junosza-Dąbrowski miał wówczas 28 lat i był… porucznikiem rezerwy artylerii, weteranem wojny światowej i absolwentem prawa. Był nie tylko mistrzem armii, ale także współorganizatorem pierwszych mistrzostw Polski w boksie w 1924 roku, literatem, dziennikarzem sportowym, pionierem ju-jitsu, a także współzałożycielem Polskiego Związku Bokserskiego oraz pomysłodawcą zawodów „Pierwszy krok bokserski”.
Natomiast najmłodszy 22-letni Jan Ertmański jako jeden z pierwszych w kraju opanował techniczne elementy pięściarskie. Przez całą karierę stoczył ponad 300 walk. Brał udział w pierwszych w historii mistrzostwach Polski w boksie, które odbyły się w 1924 i został pierwszym mistrzem kraju w kategorii półśredniej, w niej także startował w turnieju bokserskim igrzysk w Paryżu.
Gdyby nie zaangażowanie tych trzech wymienionych sportowców, nie wiadomo, jak potoczyłyby się w Polsce losy boksu czy – ujmując sprawę dogłębniej – w ogóle sportów walki.
Jednak równie „wojskowy” wymiar miała u nas szermierka – nie tylko w 1924 roku, lecz także przez kolejne lata. Impreza szermiercza przedstawiona w wydaniu „PS”, do którego teraz sięgamy, miała wyłonić… mistrza Armji w szermierce. Jednak nie wyłoniła, bo jak przedstawił to autor tekstu, przed ewentualnym zdobywcą takiego tytułu postawiono… tak wysokie, że niespotykane nigdzie w Europie wymagania. Albowiem wymagało dla jego zdobycia „najwyższego poziomu uzyskanego przez zawodnika w trzech broniach (szabla, floret, szpada) łącznie”. Innemi słowy urządzono z konkurencyj specjalnych trójbój szermierczy – rzecz nigdzie w Europie nie praktykowana. Tytułu mistrza nie przyznano nikomu, albowiem zapisani do trzech broni, żądanego poziomu nie wykazali. Innych ewentualnych pretendentów jak kpt. Segdę i por. Zabielskiego, o zmianie regulaminu i konieczności uczestniczenia w trójboju, dla uzyskania tytułu mistrza zawiadomiono dopiero na sześć dni przed turniejem (autentyczne!). (…) większość amatorów szermierzy w Europie hołduje specjalizowaniu się w pewnej broni i na tej podstawie zdobywa się również tytuł mistrza świata na olimpjadzie. Ograniczenia w udzielaniu tytułu mistrza tłumaczyło jury niskim jakoby poziomem szermierki u nas. Nie rozumiem, dlaczego poziom szermierczy tak wysoko się winduje, podczas gdy w lekkiej atletyce, boksie i t. d. poprzestano na małem i hojnie szafowano mistrzowskimi tytułami? (…)
Jeżeli miano na uwadze zachęcenie żołnierzy i oficerów do szermierki tylko w tym celu, aby machając umiejętnie szablą, nie obcinali ogonów koniom, to zgoda na ten trójbój, odpowiedni dla instruktorów. Jeżeli natomiast patrzy się tak wysoko na poziom sportowy, że aż nie udziela się nikomu tytułu mistrza dla braku kwalifikacji, to turniej należałoby urządzić sportowo t. j. 1) według zwyczajów na całym świecie przyjętych i stosowanych na Olimpjadzie, a więc: uznać zasadę specjalizacji w broniach (…) – wyjaśniał „PS”, pisząc z kolei o tak wybitnych postaciach jak kapitan (później major) Jerzy Zabielski i kapitan (późniejszy podpułkownik) Władysław Segda, którzy wspólnie wystąpią w olimpijskiej drużynie szablistów w 1928 roku, przywożąc z Amsterdamu brąz.
- Czytaj także Na Diamentowej Lidze w Polsce padnie rekord świata? "Stać go na to w każdej chwili". Ale kandydatów jest więcej
A Władysław Segda klasę mistrzowską potwierdzi jeszcze cztery lata później w Los Angeles, gdy znów będzie walczył w brązowej drużynie szablistów. Nazwisko pewnie wielu osobom wyda się znajome, bo ten znakomity sportowiec i żołnierz był dziadkiem aktorki Doroty Segdy – zresztą raz zdarzyło się jej zagrać zawodniczkę uprawiającą szermierkę, ponad dekadę temu w serialu „Naznaczeni”. Co odnotowujemy jako skrupulatni kronikarze, a nie widzowie tego serialu. Nie wiemy zatem, czy był tam jakikolwiek wątek dotyczący sportu w zetknięciu z wojskiem. Wiemy natomiast bardzo dobrze, że pierwszy w historii medal olimpijski dla Polski zdobył major Adam Królikiewicz w jeździectwie, który w konkursie skoków przez przeszkody sięgnął po brąz odrobinę wcześniej niż srebrni kolarze torowi.
Gdyby komuś wydawało się, że sport w wojsku to… już przeżytek. Zupełnie na koniec wyjaśniamy, iż na przestrzeni wieku zmieniała się nasza armia, ogólnie zmieniał się sport, a nawet przepisy obowiązujące w poszczególnych dyscyplinach. Ale w dziesiątce najlepszych sportowców Polski w 2023 roku wyłonionych w naszym Plebiscycie znalazło się… pięcioro żołnierzy Wojska Polskiego: starsza szeregowa Natalia Kaczmarek, mat Wojciech Nowicki, starsza szeregowa Helena Wiśniewska oraz starsza kapral Ewa Trzebińska, a nadzieją olimpijską na Paryż 2024 wybraliśmy szeregową Adriannę Kąkol.