Następnego dnia leży Mikel Landa, również ze złamanym obojczykiem. Kilka dni wcześniej w wyścigu we Flandrii wyłożyło się kilkunastu cyklistów, a wszystkich zszokował przerażający wrzask Wouta van Aerta (dziewięć wygranych etapów Tour de France) – złamany obojczyk i żebra, pęknięty mostek. Razem z nim połamało się trzech kolarzy, a poważnie poturbowanych zostało jeszcze czterech. Na miesiąc przed startem Giro d’Italia z sześciu najlepszych kolarzy świata czterech się leczy. Co się dzieje?
Kraksy to nieodłączna część historii kolarskich wyścigów. Ale jest ich więcej i z coraz poważniejszymi konsekwencjami. Czołowi kolarze (Mathieu van der Poel, Pello Bilbao i Luis Angel Mate) winią zawodników, którzy szarżują w najbardziej niebezpiecznych obszarach (zjazdy, zakręty, zwężenia, ronda). Triumfator Tour de France z 2006 Oscar Pereiro oskarża młodych. – W peletonie jest coraz więcej niedoświadczonych. Mają mniej strachu i instynktu samozachowawczego. Kiedyś nie jechałeś na sto procent od początku do końca, a teraz to robią. Evenepoel, Vingegaard i Roglič polegli, bo poszli na wojnę na 30 kilometrów przed metą. To coś, czego nigdy wcześniej nie widziałem – uważa Hiszpan. Wtóruje mu inny były świetny kolarz Carlos Barredo.
– Dzieciaki nie znają ograniczeń. Nie przeszli oni dobrego treningu w niektórych aspektach. Nie wiedzą nawet, jak trzymać butelkę, nie pojadą z tyłu, nie przesuną się na bok. W peletonie nie ma już hierarchii, stracono szacunek, jest tylko brawura – mówi. Inni tłumaczą częstsze kraksy coraz lepszym sprzętem, krótszą drogą hamowania, hałasem (krzyki widzów, helikoptery, samochody, motory), a kolejni... brakiem dźwięków (słuchawki na uszach z poleceniami dyrektorów ekip). Słuch to jedno, wzrok drugie. – Jedziesz w tłoku, widzisz tylko plecy kogoś przed sobą. Zagapisz się, sięgniesz po bidon, otrzesz pot i już lecisz owczym pędem za innymi w pobocze – dodaje Samuel Sanchez (mistrz olimpijski z 2008 r.).
To na pewno jedne z powodów częstszych kraks. Nieoczekiwanie wrzucił bombę do tego ogródka Lilian Calmejane. Napisał, że w 80 procentach wypadków odpowiada za nie "finałowa buteleczka"!
O co chodzi? Aktywni kolarze, trenerzy i lekarze wolą nie wypowiadać się na ten temat, choć niektórzy przyznają, że obecnie "codziennie może z niej korzystać 120 kolarzy. Teraz wszyscy myślą, że mogą wygrać". To mała buteleczka (50 do 75 ml) zawierająca skoncentrowane węglowodany ze stymulantami, kofeiną, tauryną. A do tego jeszcze ketony, przepalające tłuszcz na energię. Daje to natychmiastowego kopa jak magiczny napój Panoramiksa. Ale najpierw może wywołać krótkotrwałe oszołomienie jak u komiksowych Galów. Wcześniej dodawano do tej mieszanki tramadol – już zakazany. – Nie czułem bólu nóg. Wprawiało mnie to w euforię, ale były problemy z koncentracją – mówił Michael Barry, były kolarz ekipy Sky. Tramadol skreślono, organizm oszukuje się innymi środkami przeciwbólowymi, jeszcze niezakazanymi. Może czas znów zajrzeć do buteleczki?