Laporta z oblężoną twierdzą

Joan Laporta po raz kolejny szuka wroga. Po El Clasico wydał oświadczenie, w którym wezwał do wyjaśnienia spornej sytuacji, po której ostatecznie arbiter nie uznał gola dla Barcelony. Ponieważ w Hiszpanii nie ma systemu goal line technology, nie wiadomo, czy piłka minęła linię bramkową.

Laporta walczy

W 28. minucie hitu na Santiago Bernabeu po strzale Lamine Yamala piłka znalazła się na linii bramkowej lub za nią. Cały czas trwają dyskusje na ten temat. W sieci krążą zarówno wizualizację sugerującą błędną decyzję Carlosa Soto Grado, jak i opinie chwalące arbitra za decyzję.

W każdym razie sędzia gola nie uznał. Katalońskie media tymczasem nie mają wątpliwości. Jak zwykle przedstawiają probarcelońską narrację. „To był gol” – czytamy na okładce „Mundo Deportivo”. „To wstyd” – dodaje Marc-Andre Ter Stegen. „Gol-widmo i wszystko się skończyło” – zaznacza na okładce kataloński „Sport”. Do sytuacji odniósł się prezes Barcelony Joan Laporta, który chce wykorzystać nastroje panujące w Katalonii.

Przeciwnik VAR-u zabrał głos

Szczególnie jeden fragment wypowiedzi Joana Laporty zwrócił uwagę kibiców:

Jak wiecie, nigdy nie byłem zwolennikiem systemu VAR. Wychodzę z założenia, że jego stosowanie pozbawia futbol spontaniczności. Jednak ponieważ go mamy, należy stosować wideoweryfikację tak, by uniknąć błędów, które mogłyby prowadzić do nieuczciwych decyzji – komentował w klubowych mediach.

Laporta zapowiedział, do jakich działań klub ma niebawem przystąpić:

Jako klub chcemy mieć absolutną pewność co do tego, co się wydarzyło, więc zapewniam, że natychmiast zwrócimy się do Komisji Technicznej Sędziów i Hiszpańskiego Związku Piłki Nożnej o udostępnienie nam wszystkich obrazów i dźwięku wygenerowanych podczas meczu – oświadczył.

Laporta chciałby powtórzyć mecz

Prezes Barcy podkreślił w swoim dość długim komunikacie, że jeśli wyjdzie na jaw, iż gol Lamine’a Yamala był, jak się wyraził, legalny, to klub z Katalonii dołoży wszelkich starań, by ostatnie El Clasico zostało powtórzone. Oczywiście wydaje się to raczej nierealne. Laporta prawdopodobnie zwraca się do swoich zatwardziałych zwolenników, by zjednoczyć się po porażce przeciwko wrogowi, którym w tej chwili jest sędzia ostatniego meczu. To typowy przykład nieuzasadnionego poczucia zagrożenia w jakiejś społeczności, która jednoczy się wobec wyimaginowanego wroga – w skrócie syndromu oblężonej twierdzy.

Prezes Barcelony mówił o Franco

Niemal równo rok temu Joan Laporta odniósł się na konferencji prasowej do „Caso Negreira”. Skupił się na… Realu Madryt. Skonstatował, że jest to klub stworzony przez reżim. „Królewscy” zareagowali natychmiast, tego samego dnia opublikowali w mediach społecznościowych filmik, na którym pokazali powiązania Barcy z… frankizmem. Opinia publiczna była zszokowana błyskawiczną odpowiedzią „Królewskich”

Ośmieszyli tym samym narrację Laporty, która była pełna uproszczeń. Oczywiście przekaz sugerujący, że Barcelona była klubem reżimu, również nie był prawdziwy, ale Real posłużył się metodą Laporty.

Prawdopodobnie wypowiedzi Joana Laporty są oznaką desperacji. Przypomnijmy, że będąca w dość słabej dyspozycji finansowej Barcelona do tej pory, na co wskazują medialne doniesienia, nie przekonała żadnego topowego trenera, by zastąpił po sezonie Xaviego. Do tego dochodzą dwie klęski w ciągu kilku dni: odpadnięcie z Ligi Mistrzów i w zasadzie przypieczętowanie tytułu mistrza Hiszpanii przez Real przeciwko Blaugranie na Santiago Bernabeu. To jest dodatkowy policzek dla Katalończyków. Tonący brzytwy się chwyta? Na to wygląda.

Laporta ma oblężoną twierdzę, ale i „sprzedaje” sukces

Laporta jednak przy okazji nie pierwszy raz sprzedaje propagandę sukcesu. Notorycznie w mediach, mimo sytuacji finansowej, pojawiają się coraz to nowsze pomysły na transfery, zupełnie przypadkiem po PSG w mediach już huczało o sprzedaży De Jonga – piłkarza pobierajacego z klubowej kasy największą pensję (mówi się o 40 mln euro rocznie).

„Wielka Barcelona” ma jeszcze wielką drogę przed sobą, by wrócić na właściwe tory. Latem w plotkach pojawiają się setki nazwisk, ciągle grzeje się temat Bernardo Silvy, z racji jego klauzuli. Kibice Barceloni są jednak świadomi finansowych limitów, jakie ma klub i nie każdy wierzy w bajki, które sprzedaje im Laporta.

Fot. PressFocus