fot. Lidl-Trek

Tour of the Alps 2024, na którego liście startowej znalazło się wielu kolarzy, marzących o podium Giro d’Italia dobiegło końca. Postanowiliśmy się więc zastanowić, co jego przebieg mówi nam na dwa tygodnie przed rozpoczęciem pierwszym z wielkich tourów w sezonie. 

1. Juan Pedro Lopez może poprawić występ z 2022 roku

Do tej pory Hiszpan przeciętnemu kibicowi kolarstwa mógł kojarzyć się wyłącznie z kapitalnym występem w Giro d’Italia w 2022 roku. Drugie miejsce na jednym z etapów, 10 dni w koszulce lidera i 10. miejsce w klasyfikacji generalnej – to wszystko składa się na dorobek zdecydowanie wart zapamiętania. 

Jego aktualna forma wskazuje jednak na to, że w tym roku stać go, przynajmniej pod pewnymi względami, na jeszcze lepszy rezultat. Swojego pierwszego miejsca nie zawdzięcza bynajmniej łutowi szczęścia – on rzeczywiście był najmocniejszym kolarzem w stawce, co pokazał, najpierw uciekając rywalom na trzecim etapie, a następnie pewnie odpierając ich ataki dzień później.

Co dokładnie może osiągnąć na “wyścigu o róż”? Z wielu względów zajęcie przez niego miejsca na podium całego Giro d’Italia wciąż byłoby sporą niespodzianką, mimo tego, że w Alpach pokonał kilku kandydatów do tego zaszczytu. Może jednak stać go na miejsce w “5” albo zwycięstwo etapowe? Wyścigowi by to pewnie nie zaszkodziło, bo choć sam Lopez mówił, że nie ma pojęcia, skąd dokładnie wziął się jego przydomek “Patron”, to z pewnością nie da się mu odmówić charyzmy.

2. Włosi mogą doczekać się następców Nibalego i Pozzovivo

Po zakończeniu kariery przez Vincenzo Nibalego, Włosi czekają na kolejnego kolarza jego pokroju – takiego, który byłby w stanie regularnie sięgać po kolejne zwycięstwa w wielkich tourach. Owszem – mają Damiano Caruso, jednak on po pierwsze ma już 36 lat, więc każdy jego sukces może być ostatnim, a po drugie – mimo wszystko trudno jest wyobrazić go sobie wygrywającego Giro, Vueltę, a już zwłaszcza Tour de France. Dla narodu, który na przestrzeni całej historii kolarstwa mógł obserwować takich asów jak Binda, Coppi, Bartali, Gimondi, Moser czy Nibal,i jest to sytuacja bardzo niecodzienna i nic dziwnego, że w czasie wyścigu notorycznie słyszałem narzekania włoskich dziennikarzy na ten stan rzeczy.

Na szczęście niebawem może się to zmienić – w końcu Tour of the Alps wyłoniło kilku kolarzy, którzy w przyszłości mogą nawiązać do wspaniałej historii włoskiego kolarstwa. W czołowej “10” całego wyścigu znalazło się trzech Włochów, a najstarszy z nich jest Antonio Tiberi. To właśnie on jest jedynym spośród nich, któremu można dać realne szanse na to, że błyśnie już w tej edycji. Najpierw w krótkiej rozmowie zapowiedział, że w maju będzie liderem mocnego Bahrain-Victorious, a później za słowami poszły czyny – zakończył Tour of the Alps na 3. miejscu.

Z kolei Pellizzari (20 l). i Piganzoli (21 l.) dziś wydają się zbyt młodzi i zbyt niedoświadczeni, by z całą pewnością stwierdzić, że kiedykolwiek doczekają się takiego zaszczytu jak Tiberi. Dlatego trudno przewidywać, że w tegorocznej edycji Giro d’Italia któregoś z nich zobaczymy choćby w okolicach czołowej “10” klasyfikacji – prędzej widziałbym ich walczących o poszczególnych etapach. Jednak w kontekście przyszłości, ich występ w Alpach jest bardzo obiecujący. Pokazali, że już teraz po górach umieją jeździć naprawdę dobrze, a to zawsze dobry znak w kontekście wielkich tourów. 

3. Alessandro De Marchi wciąż może marzyć o etapie Giro

Alessandro De Marchi w przeszłości był czołowym harcownikiem świata. Po kolejnych ucieczkach wygrywał zarówno klasyki, jak i etapy największych wyścigów świata. Wciąż jednak nie ma na koncie ani jednego zwycięstwa na trasie tej “etapówki” w której startował najczęściej – Giro d’Italia.

W czasie tegorocznej edycji skończy 38 lat i niektórzy mogli zwątpić, że może mu się to jeszcze kiedykolwiek udać – tym bardziej, że w ciągu ostatnich sześciu lat odniósł tylko jedno zwycięstwo, a po raz ostatni ręce w geście zwycięstwa mógł wznieść w 2021 roku. Teraz jednak wrócił na zwycięską ścieżkę.

Zabierając się w ucieczkę na drugim etapie pokazał, że wciąż potrafi wybrać dogodny moment do ataku, zaś dojeżdżając na metę ponad minutę przed drugim kolarzem udowodnił, że wciąż potrafi znaleźć receptę na młodszych rywali. Oczywiście powtórzyć ten sukces w Giro d’Italia będzie mu szalenie trudno, ale drodzy kibice, jeśli podczas różowego wyścigu zobaczycie Alessandro De Marchiego w ucieczce, pamiętajcie, żeby go z miejsca nie skreślać. Mimo zaawansowanego wieku, który sam ciągle podkreśla, wciąż potrafi być groźny.

4. Ben O’Connor ma całkiem mocną obstawę

Choć ostatecznie to Bahrain-Victorious wygrał klasyfikację drużynową tegorocznego Tour of the Alps, to zespołem, który zaimponował chyba jeszcze bardziej, był Decathlon-AG2R. Francuzi, podobnie jak ekipa z Antonio Tiberim na czele, zmieścili w czołowej “10” dwóch kolarzy, ale ich jazda wyglądała nieco inaczej. O ile oglądając młodego Włocha i towarzyszącego mu Poelsa wielokrotnie można było odnieść wrażenie, że obaj panowie są równorzędnymi liderami, to już kolarze sponsorowani przez francuską sieciówkę na każdym kroku pokazywali, że ich numerem jeden jest Ben O’Connor.

Australijczyk mógł liczyć na ich wsparcie od początku do końca każdego etapu. Na wyróżnienie zasługują przede wszystkim bracia Paret-Peintre, którzy codziennie byli w stanie razem z najlepszymi pokonywać kolejne, nawet najtrudniejsze podjazdy, a gdy odpowiadało to ich liderowi, uciekali, skupiając na sobie uwagę jego konkurentów. W Giro d’Italia z pewnością konkurencja będzie większa i trudno będzie im się wyróżniać tak, jak tutaj, ale tak czy inaczej – O’Connor może być optymistą przed czekającym go wyzwaniem

5. INEOS ma nadzieję, że nie wiemy nic

Tytuł ostatniego wniosku jest trochę prowokacyjny i nie do końca zgodny z prawdą – w końcu sami kolarze INEOS Grenadiers przekonywali po wyścigu, że wyścig dostarczył im odpowiedzi. Co ciekawe – odpowiedzi pozytywnych, bo do Tour of the Alps przystąpili zmęczeni żmudnymi przygotowaniami do Giro. Dla nich wyścig był bowiem dosłownie ostatnim przystankiem przed majowym ściganiem. Występ owszem – miał znaczenie, ale ewentualna walka o końcowe zwycięstwo, już żadnego. 

I o tym należy pamiętać, analizując wyniki Tour of the Alps. Choć bohaterowie wyścigu w większości mają przed sobą postawiony ten sam cel – odpowiednie przygotowanie do Giro, ich droga do niego wiedzie różnymi drogami. Giro to będzie zupełnie inny wyścig – przestrzega Juan Pedro Lopez i trudno się z tym nie zgodzić.

Najlepiej jego słowa potwierdzają zeszłoroczne wyniki. Jedynym kolarzem, który znalazł się w czołowej dziesiątce zarówno Tour of the Alps i Giro d’Italia był wówczas… Lennard Kämna (odpowiednio 6. i 9.). Zdecydowanie lepiej wypadli ci kolarze, którzy w Alpach przejechali spokojnie (3 z nich skończyło wyścig w czołowej “10”), choć akurat zestawienie to jest nieco niesprawiedliwe, bo pomija Tao Geoghegana Harta – triumfatora TotA, który w Giro potwierdzał klasę aż do momentu feralnego upadku.

Ostatni wniosek całego artykułu jest więc taki, że ważniejszy od suchych wyników jest kontekst, w którym zostały osiągnięte. A fakt, że na dwa tygodnie przed rozpoczęciem Wyścigu Dookoła Włoch Geraint Thomas zostaje z tyłu na każdym poważniejszym podjeździe, nie musi wcale oznaczać, że w momencie próby będzie skazany na porażkę.

Z domu w Krakowie Bartek Kozyra

Poprzedni artykułLorena Wiebes podpisała nowy, długi kontrakt
Następny artykułGiro Mediterraneo Rosa 2024: Natalia Krześlak tuż za podium ostatniego etapu
Trenował kolarstwo w Krakusie Swoszowice i biegi średnie w Wawelu Kraków, ale ulubionego sportowego wspomnienia dorobił się startując na 60 metrów w Brzeszczach. W 2017 roku na oczach biegnącej chwilę wcześniej Ewy Swobody wystartował sekundę po wystrzale startera, gdy rywale byli daleko z przodu. W pisaniu refleks również nie jest jego mocną stroną, ale stara się nadrabiać jakością.
Subscribe
Powiadom o
guest
0 komentarzy
Inline Feedbacks
View all comments