Piknikowy doping na Narodowym? A może lepiej burdy, obelgi i latające race?
Media chętnie cytują wielkie oburzenie części kibiców, że podczas meczu Polska – Albania doping był sterowany za pośrednictwem stadionowego telebimu. Że to żenada, piknik, doping od „Januszy i Grażyn” itd.. I żądania wpuszczenia grup „prawdziwych kibiców”, którzy zorganizują taki doping, jak się należy.

A ja się nie zgadzam. Może nie napiszę, że mi się to bardzo podobało, ale jak na pierwsze takie próby (przypominam, spiker nie może zachęcać do dopingu dla jednej z drużyn), wypadło na pewno lepiej niż gra polskiej reprezentacji. "My chcemy gola, Polacy my chcemy gola!" niosło się po stadionie naprawdę głośno. Głośniej niż w erze przed komunikatami telebimowymi. Nauka zresztą nie poszła w las, bo później kibice sami intonowali przyśpiewki.
"Machamy szalikami" - może nie brzmi najbardziej szczęśliwie, ale zadało egzamin. Ponad 50 tysięcy fruwających barw naprawdę robi wrażenie. - Gdybym tu zabrał dzieci, to byłby wniebowzięte i tylko wpatrywałyby się w telebim i czekały na kolejne zadanie - powiedział do mnie jeden z dziennikarzy obecnych na meczu.
I właśnie o to chodzi w meczach reprezentacji narodowej - fani kadry to trochę inna społeczność niż kibice klubowi. Oni przyjeżdżają z całej Polski po to, by świetnie bawić się, a nie wzywać rywali. Chcą rozrywki, chcą miło spędzić czas, a jak mecz skończy się zwycięstwem, są w siódmym niebie. A do tego chcą czuć się bezpiecznie.
A czym mogłoby się skończyć wpuszczenie kibiców klubowych, by prowadzili doping? Mieliśmy tego przykłady w latach 90. XX wieku. Kiedy Stadion Śląski był areną walk pseudokibiców między sobą i policją w maju 1993 roku podczas meczu Polska - Anglia.
Race, wyrwane krzesełka, poparzony kibic
Mieliśmy i mamy też duże świeższe przykłady jak choćby podczas finałów Pucharu Polski na Stadionie Narodowym. Niemal co roku było podobnie - odpalone i rzucane na murawę race (finał z 2016 roku Lech - Legia), wyrwane krzesełka, ostrzał z rakietnic i przerwany mecz z powodu zadymienia (finał z 2018 roku Arka - Legia). I to nawet podczas meczów teoretycznie zaprzyjaźnionych zespołów (Lecha i Arki - finał 2017 rok).
Już nie wspominam o steku wyzwisk, którymi obrzucają się zwykle obie strony czy obelg rzucanych pod adresem. Bez "Je..ć, je..ć PZPN" nie może odbyć się żaden finał Pucharu Polski.
W efekcie zagrożenie utraty zdrowia i życia - w 2020 roku zapadł wyrok w procesie, który wytoczył poparzony kibic. W 2016 roku raca rzucona z sektora Legii - wpadła za koszulę fana, wypaliła mu dziurę w plecach i spowodowała, że stracił przytomność.
Straty finansowe z powodu zniszczeń wyniosły np. w 2017 i 2018 roku po około 300 tysięcy złotych.
Tego byśmy chcieli podczas meczów reprezentacji? PZPN nieraz już "przejechał się" na wchodzeniu w układy z kibicami klubowymi. W 2016 roku po finale PP Lech - Legia na Stadionie Narodowym ówczesny prezes Zbigniew Boniek przyznał: Nie tak się umawialiśmy. Wiarygodność tych kibiców jest na takim samym poziomie, jak liczba bramek strzelona przez Roberta Lewandowskiego w marcu tego roku.
Dlatego, nie wiem, jak to się mówi po młodzieżowemu, ale dla mnie "Lepszy rydz niż nic", jeśli chodzi o doping na Stadionie Narodowym prowadzony za pomocą telebimu.