"Przysporzyło to wiele dobrego i wiele złego, bo wyciągnęło wielu ludzi z internetowej patologii" - zawodnik UFC Mateusz Gamrot w rozmowie z Cezarym Dziwiszkiem z redakcji sportowej RMF FM mówi, jakie ma podejście do wzbudzających kontrowersje zawodów freak fightowych. Opowiada o swoich wakacjach, rosnącej popularności i zawodowych marzeniach z przeszłości. Gdyby nie został sportowcem, niewykluczone, że byłby… strażakiem.

  • Gamrot nie chce, by jego dzieci oglądały freak fighty.
  • Po walce w Las Vegas wyzwał Saint-Denisa na galę UFC w Paryżu.
  • Wakacje spędza z rodziną pod namiotem, najchętniej na Mazurach.

Wakacje? "Tylko pod namiotem"

W maju Mateusz Gamrot wygrał swoją kolejną walkę w UFC. Siódmy zawodnik rankingu tej federacji podczas gali w Las Vegas pewnie pokonał Ludovita Kleina jednogłośną decyzją sędziów.

34-latek od razu po zwycięstwie ze Słowakiem zapowiedział, że jest gotowy do kolejnego starcia. Wyzwał na pojedynek Benoita Saint-Denisa na jednej z kolejnych gal UFC, we wrześniu w Paryżu. Francuz do tej pory jednak nie potwierdził pojedynku. "Gamer" podkreśla jednak, że jest przygotowany na walkę z każdym przeciwnikiem, którego zaproponuje mu federacja.

Tak czy owak, do września jest jeszcze sporo czasu. W rozmowie z RMF FM Mateusz Gamrot przyznał, że w połowie lipca planuje polecieć na ostatnią walkę Dustina Poiriera w Nowym Orleanie. Niewykluczone, że po niej zostanie w Stanach Zjednoczonych i rozpocznie przygotowania.

A wcześniej? Wczasy z rodziną. A jak wczasy, to najlepiej na Mazurach. W sumie na wczasach to ja byłem na Florydzie - cztery miesiące pod palmą. Ale w zeszłym roku ze znajomymi uskuteczniliśmy namioty. Pojechaliśmy na taką wyprawę, bardzo się wszystkim podobało (...) Byliśmy na Mazurach i w tym roku myślę, że też byśmy pojechali podobnym składem pod namiot. To jest fajna, niesamowita przygoda - przede wszystkim dla dzieci, jak mogą spać w namiocie, potem w nocy załatwić się pod drzewkiem. Wieczorem sobie usmażyć kiełbaskę. To robi naprawdę fajny klimat. Pamiętam, jak sam jeździłem pod namiot, gdy byłem dzieciakiem. To dawało najwięcej frajdy. I to bym chciał teraz pokazać swoim dzieciom - mówi Cezaremu Dziwiszkowi Mateusz Gamrot.

"Myślę, że prawdziwy sport przetrwa freak fight"

Dzieci rosną i - jak na tatę sportowca przystało - "Gamer" próbuje też wywołać w nich zainteresowanie sportem. Ze starszą córeczką wygląda na to, że się udało.

Anastazja jedzie w lipcu na swój pierwszy obóz sportowy - akrobatyki. Mikołaj jeszcze jest mały, ma dopiero 5 lat, więc wszystko przed nim. Zresztą, ja mogę sobie planować, ale co oni wybiorą i gdzie będą chcieli jechać, to już decyzja należy do nich (...) Nie chcę na nich naciskać, wywierać presji. Ja sam, jak byłem młodszy, miałem wielu znajomych, na których rodzice naciskali, wywierali presję, że mają coś robić. Oni to robili, ale nie byli z tego zadowoleni. I za tym nie szły ani wyniki sportowe, ani inne korzyści. Wiem, że to daje odwrotny efekt, jak naciskamy za bardzo. Ja mogę dzieci ukierunkować, coś pokazać, ale nie będę ich do niczego zmuszał - dodaje zawodnik UFC.

W rozmowie z RMF FM Mateusz Gamrot przyznaje też, że wolałby, żeby jego dzieci nie oglądały gal freak fightowych z udziałem m.in. youtuberów. Albo przynajmniej potrafiły odróżnić je od prawdziwego sportu.

Pewnie (to, że będą oglądać) jest nieuniknione, bo wszyscy o tym mówią w szkołach i wszędzie w internecie jest to widoczne. Raczej warto ukierunkować dzieci na wartości: czym jest sport, kim są prawdziwi sportowcy, a czym jest cyrk i ludzie, którzy tam występują. Przysporzyło to wiele dobrego, ale i złego, bo wyciągnęło wielu ludzi z internetowej patologii do ruchu i jakiejś formy aktywności fizycznej. Zaburza też wartości prawdziwych sportowców, gladiatorów. Fighterzy rodzili się w ciężkich warunkach treningowych i żeby zawalczyć kiedyś w klatce, na arenie międzynarodowej, trzeba było mieć jakieś osiągnięcia, żeby tam wejść. Teraz po prostu wpuszczają wszystkich. To się zaburzyło, ale myślę, że prawdziwy sport na koniec i tak przetrwa i ludzie z czasem to zrozumieją i zauważą tę różnicę - ocenia "Gamer" w RMF FM.

Mógł zostać strażakiem, ale "życie napisało inny scenariusz"

Sportowcy MMA może nie są aż tak popularni jak youtuberzy walczący we freak fightach, ale na zasięgi w mediach społecznościowych też nie mogą narzekać. Niedawno przekroczył barierę 400 tysięcy obserwujących na Instagramie i 800 tysięcy we wszystkich swoich social mediach. Jak przyznaje w rozmowie z Cezarym Dziwiszkiem - zauważył wzrost zainteresowania swoją osobą:

I cieszę się, że tak jest, bo ja tylko walczę w oktagonie, ale to wy - fani - wstajecie rano i klikacie, komentujecie, więc fajnie, że mogę się odwdzięczyć. Czuję tę popularność - nie ma dnia, żeby mnie ktoś nie zaczepił o zdjęcie czy o gadkę, jak wychodzę na drogę.

Przed czasem, w którym stał się rozpoznawalną osobą, "Gamer" twardo stąpał po ziemi i jednocześnie próbował zostać... strażakiem.

Chciałem być strażakiem, bo strażakami zostało wielu moich kolegów. To też taka praca, która pomaga być sportowcem. Jest kilka służb w miesiącu, dużo więcej wolnego niż w 'normalnej' pracy. A ja miałem z tyłu głowy, że chcę być jednocześnie aktywnym zawodnikiem. Do szkoły próbowałem się dostać trzy lata z rzędu, ale się nie dostałem. I to mi pokazało, że życie ma dla mnie napisany scenariusz - że mam jednak być sportowcem. I faktycznie, po tamtym czasie poszedłem w 100 procentach w sport - podsumowuje Mateusz Gamrot.

Opracowanie: